Jürgen Thorwald - Ginekolodzy
Książkę “Ginekolodzy” Jürgena Thorwalda przeczytałem z polecenia, ale nie jestem pewien, czy sam bym ją polecił. Dlaczego?
Thorwald opowiada o historii rozwoju ginekologii. Ta nie jest długa, bo aż do XVII wieku ciągle jeszcze opierała się na mnóstwie zabobonów. Wyobraźmy sobie: lekarz operuje z opaską na oczach, bo oglądanie gołej pani jest nieobyczajne. Albo to: każda krytyczna sytuacja podczas porodu jest OK, bo według Biblii kobieta ma rodzić w bólach. A gdyby dziecko miało umrzeć wraz z matką - należy przede wszystkim je ochrzcić.
Autor nie zostawia suchej nitki na Kościele katolickim - i nie ma się czemu dziwić. Wiele z zabobonów, z którymi musieli mierzyć się ginekolodzy, brało się właśnie z tej instytucji - nawet nie z Biblii: sprowadzono seks do grzechu, rolę kobiety do rodzenia, a środki kontroli populacji do “wstrzemięźliwości”.
Ale to nie aspekty religijne czy historyczne sprawiają, że waham się, czy tę książkę polecać. Chodzi o sposób ich podania. Przez znaczną część ”Ginekologów”, czytelnik jest zasypywany kolejnymi nazwiskami, datami i szczegółowymi opisami operacji. Niektóre z nich powracają kilkukrotnie, inne – ani razu. Łatwo można się tym przytłoczyć… i po prostu znudzić.
W tym kontekście zaskakuje to, że w rozdziałach poświęconych aborcji pod koniec książki, Thorwald nagle zmienia ton i zamiast na aspektach medycznych skupia się na wywodach światopoglądowo-religijnych. Bardzo dziwny krok, bo to właśnie ten temat miał największy potencjał przekonujący “dla niewtajemniczonych”. A wzmożony atak na religię zamiast pasujących do reszty książki opisów może wywołać pewne wątpliwości co do intencji autora.
Summa summarum, uważam że “Ginekolodzy” to książka przede wszystkim dla osób, które interesują się historią medycyny, a opisy rozwoju technik operacyjnych są im niestraszne. Zainteresowane nią mogą być także osoby deklarujące lewicowy światopogląd, chociaż sporo mogłyby wynieść z niej również te z drugiego krańca spektrum politycznego. Natomiast jeżeli ktoś szuka lekkiej, wciągającej lektury non-fiction na weekend, to “Ginekologów” raczej bym nie polecał.
Warto przeczytać również
- John M. Barry - “The Great Influenza“: ten amerykański reportaż opisuje rozwój medycyny w kontekście grypy hiszpanki, przy okazji uświadamiając czytelnikowi, jak wiele dobrodziejstw współczesnej nauki wywodzi się z tamtego okresu.
- Hans Rosling - “Factfulness“: jak już ktoś przebrnie przez “Ginekologów” i podobne książki, to warto przeczytać tę lekką lekturę, żeby z nieco szerszej perspektywy spojrzeć na ogólny rozwój cywilizacyjny.
- Jerzy Andrzejewski - “Ciemności kryją ziemię“: w tej powieści, Andrzejewski ujmuje w ciekawy sposób pojęcie grzechu i czerpania z niego. Związek z “Ginekologami” - bardzo luźny.